Jest 10 marca. Godzina 3:36 w nocy. Właśnie minął drugi tydzień wojny na Ukrainie.
Od 14 dni grupa wolontariuszy z Fundacji Historia Vita spędza dnie i noce na pomocy Ukrainie. Ktoś mnie ostatnio zapytał, co tak naprawdę robimy. Szczerze? Nie wiedziałam od czego zacząć. Czy od przekazania ile czasu, wysiłku, zaangażowania i organizacji wymaga zorganizowanie zaopatrzenia? Czy może jak wygląda proces spinania i koordynacji wszystkich transportów i samochodów przemieszczających się po terenie Polski i innych krajów Europy? W jedną stronę jeżdżą w nich zamawiane i potrzebne produkty, a w drugą rozwożeni są uchodźcy. Czy może najpierw opisać sposób przeładunku i rozładunków w magazynach po tej i tamtej stronie granicy? A może jednak rozpocząć od tej najbardziej niebezpiecznej części, w której kierowcy z zaopatrzeniem w konwojach eskortowanych przez wojsko, albo i bez, jeżdżą po całej Ukrainie przewożąc leki, sprzęt, żywność i zaopatrzenie taktyczne? Czasami „na pace” są po prostu buty, bo po przyjeździe do dużego miasta okazuje się, że żołnierze chodzą w trampkach (tak, tam też jest zima i śnieg), więc trzeba było na szybko załatwiać hurtową ilość butów dla nich. Czasami kierowca wiezie nowy telefon, kupiony po prostu w salonie po Polskiej stronie, bo na miejscu, w dużym Ukraińskim mieście w głębi kraju, nie ma ani radia, ani krótkofalówek, ani telewizji, a osobisty telefon dowódcy garnizonu poszedł w drzazgi. Zastanawiałam się, czy osoba, która pyta, wie jak wygląda codzienność w takich miastach i wsiach. Czy wie, że dzieci i dorośli siedzą już tygodniami w piwnicach. Że małe dzieci od wielu dni nie śpią, bo boją się syren alarmowych wyjących nad głowami i ostrzegających o nalotach bombowych.
Na każdego człowieka, pracującego w terenie i jeżdżącego na „trudne trasy” (u nas przyjęło się tak nazywać wyjazdy w strefy aktywnych działań wojennych, gdzie bomby spadają na głowy) przypada jakieś 4-6 osób organizujących zaopatrzenie i logistykę. Pilnujących, żeby po powrocie z trasy mieli gdzie się przespać, co zjeść, żeby było paliwo do baku, żeby załadunek czekał przygotowany zgodnie z listą zapotrzebowania przysłaną z konkretnego miejsca, żeby kierunek trasy był wytyczony i dogadany ze stroną odbierającą. Do tego trzeba jeszcze ten cały ładunek zorganizować (może wielu to zaskoczy, ale te wszystkie potrzebne rzeczy nie biorą się znikąd), posortować, zapakować, przywieść, zgrać transporty, przeprawy graniczne, ustalić tak, żeby nie trafiły w godzinę policyjną (obowiązuje na terenie całej Ukrainy) i były na czas w miejscu startowym konwojów po tamtej stronie. Żeby już czekały na kierowców. Do tego trzeba trzymać nieustanny kontakt z jedną i drugą stroną pograniczników, ponieważ praktycznie codziennie dochodzą nowe wymogi względem samochodów z pomocą humanitarną przekraczających granicę. A przecież to jeszcze nie koniec. Zostają do uwzględnienia przepustki, pozwolenia na poruszanie się po terenie Ukrainy od wojska, listy aprowizacyjne, aktualizowanie zapotrzebowania i konsultowanie ze stroną Ukraińską, współpraca z aprowizatorem Ukraińskiej armii i wojsk obrony terytorialnej (Jurij jest niezastąpiony!), ustalanie konwojów… Do tego są powiększające się potrzeby. Tu straciliśmy samochód z konwoju, gdzie indziej brakuje miejsca magazynowego i trzeba szukać następnego, tym razem na ilości paletowe zaopatrzenia i z dostępnym wózkiem widłowym do rozładunku, innym razem przyszły raporty o dużym zapotrzebowaniu na żywność, bo rozpoczął się w niektórych miejscowościach głód, a magazyny z wojskowymi racjami (MRE) od dawna świecą pustkami i trzeba było na szybko organizować produkcję i zbierać kasę… Na chwilę obecną największe problemy, z jakimi się borykamy to fakt, że hurtownie medyczne w Polsce są wyczyszczone z potrzebnego sprzętu do ostatniego bandaża (nie były przygotowane na wojnę) i nie ma gdzie kupić odpowiednich leków/rzeczy, a drugi to potężne zapotrzebowanie na długoterminową żywność, którą co prawda możemy wyprodukować za pośrednictwem jednej z Polskich firm, ale która już pochłonęła wszystkie nasze środki i nie mamy możliwości sfinansować następnej partii.
Ciężko jest o tym pisać. Ciężko jest patrzeć na zdjęcia i filmy przesyłane z frontu. Na palące się domy, zawalone szkoły, dzieci chowające się w piwnicach i radość okazywaną przez mieszkańców odciętych miast i wiosek z dostaw, zdawało by się, najprostszych rzeczy. Dopiero wtedy człowiek uświadamia sobie, że między nami, siedzącymi w ciepłych domach, z gniazdkiem pełnym prądu w ścianie, internetem, telewizją i zaopatrzoną kuchnią, a nimi – mieszkańcami Ukrainy, którzy jeszcze tam zostali, bądź już są w drodze do Polski, jest gigantyczna przepaść. Jeśli ktoś tam nie był, nie widział, nie ma kontaktu z nikim po tamtej stronie, to nie ma bladego pojęcia co tam się dzieje. A dzieje się coraz gorzej. Z godziny na godzinę sytuacja się pogarsza.
Dlatego my, wolontariusze z Fundacji Historia Vita, niesiemy pomoc na wszystkie sposoby jakie mamy. I wiecie co? Jestem dumna, że należę do grona tych ludzi. Jestem pełna podziwu dla ich poświęcenia i zaangażowania. Tak ogromnego, że nie umiem go wyrazić w słowach. Jestem również przekonana, że wydarzenia ostatnich tygodni na zawsze połączyły nas w jedną całość, niezależnie od tego jak dalej potoczą się nasze losy i gdzie zaprowadzą nas nasze ścieżki. Takie przeżycia i wspólna praca łączą ludzi w zgrany zespół, którym teraz jesteśmy, na całe życie. Tej tytanicznej pracy i ogromu poświęcenia po prostu nie da się zapomnieć. Emocji, wzruszeń, łez, czasami wnerwu na bezsilność…
Trzymajcie za nas kciuki.
Agnieszka
wolontariuszka, jak wielu z nas
Główny koordynator Akcji Ukraina
Fundacja Historia Vita